Wyboista podróż na autodrom Brno

Chciałem podsumować w kilku słowach wyjazd na autodrom Brno. Ilość “przygód”, jakie mnie spotkała przed i w trakcie zawodów była chyba graniczna do zaakceptowania dla normalnego człowieka, ale i tak było to jedno z najlepszych wydarzeń motoryzacyjnych, w jakich uczestniczyłem. Jeśli przeczytacie ten wpis do końca, to pewnie będzie ciężko uwierzyć Wam w moje słowa.

Clio w ostatnich tygodniach przeszło przez porządny serwis w siedzibie R-Racing w Piasecznie. Byłem przekonany, że początek sezonu niczym mnie nie zaskoczy, jednak chichot losu sprawił, że całkiem nowe zawieszenie zaczęło “stukać”. W ostatniej chwili kupiłem zawieszenie "Clio Cup", które według sprzedawcy powinno pasować do poliftowej wersji Clio 3, jednak było inaczej i dzień przed wyjazdem nie miałem sprawnego auta. Udało się z pomocą seriwisu zamówić twardsze sprężyny i na pożyczonych amortyzatorach, w czwartek rano złożyć samochód do kupy. Nie było już czasu i technicznych możliwości, żeby profesjonalnie ustawić i sprawdzić geometrię, zresztą to zawieszenie, nie pozwala na regulację.

Kiedy auto było gotowe, to miałem pojechać po lawetę, którą zarezerwowałem tydzień wcześniej. Jednak stało się coś niemożliwego, auto laweta przez pomyłkę została wynajęta komuś innemu 2h wcześniej. Wynajmujący był mi znany, korzystałem już z jego usług dwa razy wcześniej i miałem do niego zaufanie. Wróciłem do domu i w ciągu kolejnej godziny udało mi się od ręki znaleźć nową lawetę i ruszyć z opóźnieniem w drogę. O dziwo podróż do Brna, z żoną i 15-miesięcznym synem przebiegła gładko i bez przygód ;)

Nadchodzi dzień startu, przed wyjazdem z Warszawy prognoza pokazywała deszcz, a na miejscu okazało się, że mamy piękny słoneczny dzień. Rano zmieniłem szybko opony, założyłem kask i wyjechałem na tor. Rozpocząłem delikatnie kółko wyjazdowe i w połowie trasy poczułem, że z przednim prawy kołem jest coś nie tak. Po chwili usłyszałem stukanie…. kapeć. Włączam światła awaryjne i zjeżdżam do boksu. Jak dotoczyłem się na miejsce, to okazało się, że opona zawinęła się na feldze i jest przecięta wzdłuż. Wydaje mi się, że sprawdzałem ciśnienie i przed wyjazdem z boxów wszystko było ok. Na stanie miałem 4 opony deszczowe i 4 rajdowe sliki, musiałem coś załatwić. Z pomocą przyszedł nieoceniony ODSeriws, w którym zakupiłem slick Hoosier.

Założyłem świeże opony i wyjechałem na drugą sesję, która po kółku wyjazdowym została przerwana przez auto zakopane w żwirze, zjazd do pit lane…

Minęło niemal pół dnia, a ja nie pojeździłem. Na trzecią sesję wyjeżdżałem jakby pierwszy raz na tor. Z każdym zakrętem powoli się rozkręcałem, doganiałem kolegów przed sobą i kilku nawet udało się wyprzedzić. Wiadomo, że podczas takich zawodów, nie chodzi o wyprzedzanie, ale żaden best lap nie daje chyba lepszego uczucia, jak dochodzisz kogoś po wyjściu z zakrętu. Zjeżdżam do boksu i okazuje się, że w swojej grupie startowej “green” byłem najszybszy.

Podczas czwartej sesji delikatnie poprawiłem swój czas, ale bez rewelacji. Na ostatni wyjazd miałem w głowie pewny plan do sprawdzenia, wydawało mi się, że mogłem odważniej wchodzić w niektóre zakręty, żeby jeszcze bardziej wykorzystać oponę slick. Jednak znowu los się do mnie "uśmiechnął", usłyszałem stuki z przodu auta, a na kierownicy poczułem delikatne przerywane szarpanie - włączam światła awaryjne i zjeżdżam. Uszkodziła się półoś, nie wiem, czy nie było to związane z poranną przygodą, ale koniec jazdy, wrzucam auto na lawetę przy pomocy wyciągarki.

Na szczęście formuła zawodów była dość łagodna i wystarczyło przejechać trzy pełne okrążenia, żeby być klasyfikowanym, co dało mi w klasie PRO6 drugie miejsce na podium.

Zawody Track Masters zapowiadają się bardzo obiecująco, organizacja jest na najwyższym poziomie, a uczestnicy to sami pasjonaci motorsportu. Mam nadzieję, że do 30 kwietnia uda się naprawić sprzęt, żebym mógł pojawić się na torze Silesia na kolejnej rundzie.


Przeczytaj jeszcze: